poniedziałek, 23 września 2013

Marek Manowski - o muzyce i o życiu.

Marek Manowski - muzyk i kompozytor muzyki elektronicznej. Witaj Marku, serdecznie dziękuję za przyjęcie mojego zaproszenia i bez zwłoki przechodzę do pierwszego pytania.

WW: Marku, opowiedz jak to się stało, że komponujesz muzykę elektroniczną, przecież jesteś klasycznie wykształconym muzykiem i doskonale poruszasz się w wielu gatunkach muzycznych?

MM: Z tym klasycznym wykształceniem to jest tak, że w szkole muzycznej to mnie zawsze interesowało wszystko poza klasyką. Zamiast ćwiczyć etiudy Czernego lub inne wprawki i sonaty z preludiami na zmianę, to wyłapywałem z radia czy z telewizji jakieś melodie, piosenki i grałem. Jakoś od razu umiałem znaleźć właściwą harmonię i szybko zapamiętywałem główny temat.., potem były jakieś pierwsze formy jazzu, od ragtime'u do boogie woogie , jakieś tematy z naszych filmów typu „Stawka większa niż życie” i „Polskie Drogi”, różne piosenki itd. Samo zainteresowanie tą inną muzyką przyszło, jeśli dobrze pamiętam pod koniec 3...4? klasy szkoły podstawowej, gdzieś w 1975 roku. Z klasą byliśmy na wystawie jakiejś nowoczesnej sztuki w BWA, na Starym Rynku. Dziwne tam były eksponaty, jakieś techniczne cuda i wśród nich było coś co wydawało  dziwne dźwięki ...Naciskało się guzik, taki jak w starych dzwonkach u drzwi, jakiś głośniczek, jakaś forma plastyczna i ...generowało to kilka prostych, podstawowych fal. Nie pamiętam jak długo męczyłem to „dzieło sztuki”, ale wrażenie zostało na bardzo długo. Kolejny etap, kiedy byłem już nieco starszy, to wtedy zaczęła mnie interesować muzyka dziwna, bardziej skomplikowana, działająca na wyobraźnię. To już był przełom klasy 6-8 i zainteresowania poszły bardzo szybko w swoim kierunku. Gdzieś tam usłyszane "Obrazki z wystawy" w wykonaniu Isao Tomity, czasami nasza telewizja chciała coś pokazać ambitnego i nagle ujrzałem Pink Floyd w Pompejach, gdzieś potem usłyszałem SBB i Józefa Skrzeka. W szkole muzycznej za moje ekscesy rock&rollowe – bo lubiłem grać na przerwach różne takie właśnie nieklasyczne utworki, co podobało się zwłaszcza koleżankom, dostawałem nagany i w końcu z fortepianu przeszedłem do klasy perkusji, a to woda na młyn! - nowe instrumenty – ksylofon, wibrafon, kotły oraz rytm, synkopa itd. Tak więc muzyka rozrywkowa wciągnęła mnie na całego, syntezator jako TO COŚ także, bo jedną z moich pierwszych kaset było „WelcomeSBB, którą namiętnie wtedy słuchałem. Samo pojęcie muzyki elektronicznej było jeszcze dla mnie obce, dopiero to odkrywałem stopniowo. Zniechęcenie do klasycznej nauki sprawiło, że nie ukończyłem liceum muzycznego a wybrałem liceum ogólne w czasach trudnych, czyli stanu wojennego. Wtedy człowiek uciekał w muzykę, była to jedyna odskocznia od tego co było wokoło. Dwójka, Trójka, audycje red. Jerzego Kordowicza. Sam bardzo dużo ćwiczyłem, nawet po 6-8 godz. dziennie, wcześniej zresztą też godzin spędzonych przy fortepianie, czy w klasie instrumentów perkusyjnych w szkole muzycznej nie jestem w stanie zliczyć. Klasyka jednak wróciła, ale taka którą sam chciałem grać, czyli Chopin, Bach, Mozart, Debussy...Lubiłem „rozbierać” swoje ponad stuletnie pianino i eksperymentować z dźwiękiem – wkładałem do środka papier, filc, jakieś druty między struny, pod młoteczki, uderzałem pałeczkami perkusyjnymi, przesuwałem szkłem po strunach...biedne to moje pianino i sąsiedzi...ale wykształciło to we mnie ducha poszukiwacza dziwnych brzmień. Nauczyłem się wtedy także grać na gitarach, a wzorcem były „Tubular Bells”,” Ommadawn” i "IncantationsM.Oldfielda. Słuchałem tego tak długo aż się kasety rozleciały i przetarły. Zresztą gitarą klasyczną zainteresowałem się już wcześniej w szkole muzycznej, dzięki kolegom z sekcji gitarowej i nawet nieźle mi to szło. Nawet jakieś proste preludia Bacha grałem, inne utwory kompozytorów tworzących tylko na gitarę. Doskonalenie techniki gry na gitarze pomagało w pracy nad techniką fortepianową, wzajemnie to się uzupełniało. No i pamiętny koncert Tangerine Dream w grudniu 1983 roku...nie wiem i nie pamiętam jak się dostałem do hali Arena, choć jest to bardzo blisko mojego domu. Bardziej pamiętam oddziały ZOMO, tłum ludzi i przepychanki i niezbyt miłe sytuacje, gdzieś poleciała szyba, ktoś kogoś prowokował, chyba nawet był gaz łzawiący...Oczywiście na koncert wszedłem na lewo z kumplami, po prostu się wcisnąłem, zresztą zamieszanie było ogromne, organizacyjnie to była masakra. Ostatnio kolega mi przypomniał, że leżałem na podłodze podczas koncertu. Chyba ten koncert bardzo mnie odmienił, jakoś wskazał drogę w kierunku zupełnie nowej muzyki. Myślę, że dla wielu z nas było to doświadczenie, które w znaczący sposób zmieniło patrzenie na muzykę, postrzeganie jej w inny sposób. Było to otwarcie na zupełnie coś nowego, tym bardziej nie poprzez marnej jakości kasety czy gdzieś tam wyłapywane z radiowego eteru, a żywa muzyka, prawdziwy sprzęt na scenie, pierwszy raz widziane wizualizacje podczas koncertu, wielkie balony i lasery. W jakiś sensie ta muzyka sprawiła, że z buntownika stałem się bardziej wyciszonym człowiekiem, może bardziej zamkniętym w sobie. Niestety nie udało mi się być na wcześniejszym koncercie Klausa Schulze , ale właśnie ta muzyka, od 1981 roku coraz bardziej wkraczała w mój świat. Słuchałem jej bardzo dużo, kształtowała moją wyobraźnię. Już wtedy myślałem o jakimś instrumentarium, było to jednak w sferze tylko pobożnych życzeń. Do czynnego grania muzyki wróciłem jednak dopiero pod koniec 89 roku, były to początki mojego zarobkowego grania i było to podczas... odbywania służby wojskowej, gdzie zaliczony zostałem do kadry zawodowych muzyków w orkiestrze wojskowej w Gubinie. Grałem dancingi i  bale dla kadry w klubie oficerskim, ale i koncerty estradowe, także na gitarze elektrycznej i basowej (!), było nagrywanie jakiś piosenek w studiu we Wrocławiu na całkiem niezłym poziomie. Udało mi się skombinować tam Mooga Prodigy, czasem był Roland JX8P, było pianino, jakieś polskie organy ale z niezłe efektami do nich typu phaser, chorus i echo taśmowe, organy Vermony i tak sobie już wtedy szkicowałem w zaciszu...koszar. Potem już się zaczęło na dobre. W 1991 roku zadebiutowałem w Radiu Merkury jakąś skromną kompozycją, nawet pierwszy raz coś zagrałem publicznie. Między rokiem 1992-1994 powstały zręby „Kamiennej Drogi” i tak muzyka elektroniczna stała się moim światem i elementem mojej pracy zawodowej jako muzyka.


WW: Powiedz jaką rolę w Twoim życiu pełni muzyka elektroniczna, co przynosi Ci większą satysfakcję jako człowiekowi i artyście - komponowanie gdzieś w zaciszu domowym, czy sam fakt koncertowania i obcowania z publicznością podczas występów na scenie?

MM: Szczerze powiem, że na początku w ogóle nie lubiłem koncertowania, nie tylko ze swoją muzyką, ale z kimkolwiek i gdziekolwiek. Młody człowiek w szkole muzycznej jest stresowany tzw. popisami przed ważną i bardzo poważną komisją, co skutkowało oceną wpisywaną w akta, dzienniczki, także na koniec semestru lub całej klasy. Trema była ogromna, co skutkowało czasem jakąś pomyłką i umniejszało ocenę. Było to dla mnie problemem trudnym do pokonania, dlatego moje początki w muzyce elektronicznej to szukanie brzmień, poznawanie tajników syntezy MIDI itd., oraz szkicowanie pierwszych kompozycji właśnie w zaciszu domowym, z dala od świata. Pierwsze publiczne koncerty, a właściwie mini recitale były w latach 1991/92 w paru poznańskich kawiarniach - klubach, gdzie w walce ze stresem pomagało mi to, że ludzie niby mnie słuchali, a właściwie zajmowali się rozmową  i po prostu sobą. Czasami był jakiś wernisaż i moja muzyka była tylko tłem do obrazów. Grałem też w innych składach, ale tam człowiek był z zespole, gdzie siły rozkładały się na innych muzyków. Tutaj sam musiałem stanąć przed taką, czy inną publicznością, zaprezentować się na jakimś poziomie, mogłem polegać tylko na sobie. A zawsze chciałem aby wszystko było jak najbardziej dopracowane, profesjonalne na tyle na ile mnie wtedy było stać. Koncertowanie z innymi muzykami m.in. w ramach grupy jazzowej Soft Jazz Party nauczyło mnie bardzo dużo, podobnie jak współpraca z moim dobrym kolegą Przemkiem Lisieckim, perkusistą który swoją karierę zaczynał jeszcze z Anną Jantar, grał z Wojtkiem Skowrońskim, Wojtkiem Kordą i wieloma innymi artystami. Po prostu dużo uczyłem się od starszych kolegów – zawsze trzeba mieć w sobie dużo pokory i chęć słuchania innych. Prawdziwy test na opanowanie tremy miałem podczas koncertu w Piszu, na festiwalu ZEF w 1995 roku. To była moja prapremiera, pierwsze tak szerokie otwarcie się, wielkie wyróżnienie i ...transmisja na żywo w Trójce. Jakie nerwy wtedy przechodziłem! Zwłaszcza, gdy jeden z syntezatorów zwariował na piętnaście minut przed wejściem na antenę - koncert był na plaży, zrobiło się bardzo zimno i wilgotno, na szczęście szybki reset i znalezienie problemu rozwiązały sprawę, ale lęk czy wszystko pójdzie dobrze nie opuścił mnie do końca. Z czasem nauczyłem się panować nad tremą, pomogły mi w tym koncerty w różnych składach i na różnych scenach. Dziś koncert to dla mnie wielka radość, że mogę dać ludziom cząstkę siebie, zabrać ich ze sobą w muzyczną podróż. Wielką satysfakcję miałem podczas koncertu w ramach festiwalu Malta na dziedzińcu szkoły baletowej, gdy ktoś dziękował mi za to, że właściwie to stracił poczucie czasu i przestrzeni, że gdzieś go moja muzyka zabrała. To było w 1996 chyba roku i takie właśnie chwile są najcenniejsze dla wykonawcy, że muzyka, którą się tworzy i wykonuje nie idzie w pustkę, lecz znajduje swoje miejsce w sercach i umysłach słuchaczy.Wielką radością były dla mnie koncerty w Cekcynie, kiedy doświadczyłem bardzo gorącego przyjęcia przez publiczność po wielu latach przerwy. Podczas koncertu zawsze daje z siebie wszystko, maksimum emocji, chociaż wydaję się być może bardzo opanowanym. Każdy koncert to spotkanie z innymi ludźmi, innym odbiorcą. Zawsze zostawiam sobie duże pole do improwizacji, mimo ustalonej, nazwijmy to play listy. Nawet grając konkretnie zaaranżowane już utwory, zaczynam improwizacją, kończę improwizacją, czasami jakaś cała cześć między utworami to zupełna improwizacja. Jadąc np. na koncert na rzecz poszkodowanych w Cekcynie byłem kompletnie nieprzygotowany, bo decyzja zapadła dwanaście godzin wcześniej w nocy, za namową Adama Bórkowskiego, czyli Mr.Smoka. Ważna była wtedy idea, chęć pomocy, nie myślałem wtedy co zagram - ważne, żeby zagrać i swoją muzyką pomóc. Cały dzień aż do chwili koncertu nie wiedziałem co zagram, a w końcu padło na te części cyklu „Poema Musique” które zabrzmiały wtedy pra premierowo, czyli część trzecia i czwarta. Była to jednak w dużej mierze improwizacja, pewne ustalenia pamiętałem  jedynie z prób jakie przeprowadzałem przed pierwszym koncertem w Cekcynie. Każdy koncert jest inny, Pamiętam koncerty – recitale podczas targów Expo2000 w Hanowerze, gdzie różni artyści cyklicznie prezentowali swoją twórczość w polskim pawilonie. Scena była nietypowa, ponieważ nie było podziału na scenę i widownię, ludzie chodzili przede mną, za mną, słuchali i oglądali. Moja muzyka była jakby tłem dla całej scenografii polskiego pawilonu, do momentu spontanicznego pomysłu Przemka Grządzieli, który reprezentował Polski Teatr Tańca, aby w moją muzykę wpleść elementy baletowe, Przemek przebierał się za czarnego ptaka i chodząc na szczudłach między ludźmi zapraszał ich do interaktywnego uczestnictwa. Dziś koncerty są dla mnie bardzo, bardzo ważne i oby było ich jak najwięcej. To one motywują do pracy, to publiczność mobilizuje do wysiłku. Dla mnie nie ma większej radości niż widok szczęśliwych i zasłuchanych twarzy podczas koncertu. Oczywiście, mogę godzinami siedzieć przed klawiaturami i ćwiczyć, tworzyć i kreować barwy i bardzo to lubię ale byłoby to bez sensu, gdybym nie mógł dać tego ludziom jako dar, podzielenie się tą muzyką tak jak chlebem, Może to zbyt patetyczne i niemodne i wzniosłe, ale tak właśnie to widzę i czuję.


WW: Co według Ciebie jest potrzebne tak naprawdę, żeby spełnić się jako artysta i jako człowiek?

MM: Bardzo trudne pytanie, na które, myślę że nie ma gotowej odpowiedzi. I nie będzie. Trzeba sobie określić najpierw kim jestem ja jako człowiek, Czy idę przez życie na skróty, nie licząc się z innymi, czy oprócz zarabiania kasy coś jeszcze chcę w życiu osiągnąć i czy podczas zarabiania tej kasy nie depczę innym po rękach, nie idę po trupach i nie traktuje ich jak śmieci. Czy mam w sobie tą wrażliwość, która pozwała dostrzec to, czego nie dostrzegają osoby pozbawione artystycznych zdolności i talentu. Artysta daje coś od siebie innym i wpływa przez to na innych ludzi, czasem bardzo młodych. Sztuka ma podnosić ludzi ku wyższej sferze ducha i umysłu, dać radość, energię do działania lub wyciszyć gdy trzeba, zatrzymać na chwilę, wzruszyć lub rozśmieszyć. Jeśli człowiek, chcący być artystą i pretendujący do tej roli , nie ma nic do powiedzenia, wewnętrznie jest pusty jak studnia bez wody to jego sztuka będzie bełkotem niezrozumiałym dla innych. Mamy tego mnóstwo przykładów wokół nas...Sztuka wypływa z nas samych. Jeśli nasze człowieczeństwo jest miałkie, mizerne i nie mamy nic do powiedzenia jako człowiek, to co powiemy jako artyści? Jakie będzie moje dzieło? Czy będzie mówiło coś o mnie, czy będzie tylko pozorem, kiepską grą, zasłoną dymną? Jaki będzie wiersz poety, którego życie jest tylko grą, albo błazenadą? Może wesołą li tylko opowiastką, może pełnym ukrytych prawd poematem, lub może tanim bajdurzeniem o życiu, którego tak naprawdę ten człowiek nigdy nie przeżył? W jednym i drugim przypadku potrzebna jest praca nad sobą - nad swoimi emocjami i wadami jako człowiek, oraz nad warsztatem i techniką w pracy artystycznej.
Ćwiczyłem i nadal ćwiczę dużo, bo nic samo nie przychodzi, a i wiek swoje robi i palce już nie pracują jak kiedyś. Można mieć wspaniały warsztat a nie mieć nic do przekazania. Ładnie zagrać, zafascynować efektami wyuczonymi to żadna sztuka. Muzyka jest sztuką całkowicie abstrakcyjną więc to nasza osobowość wypełnia tę przestrzeń, w którą wkracza także odbiorca, słuchacz i widz. Podobnie jest z aktorem czy malarzem. Pamiętasz film Nikifor? (WW: Tak pamiętam :)), ten wspaniały artysta miał ogromną wrażliwość i duchową głębię, mimo swej fizycznej ułomności i słabości. W małym schorowanym człowieku krystalizowała się wielka sztuka, choć był samoukiem, dziwakiem i pewnie łatwego charakteru nie miał. Zagrała go wspaniała aktorka, którą czasem miałem okazję spotykać na ulicy, czyli Ś.P. Krystynę Feldman. Zawsze skromna i uśmiechnięta. To co miała cennego w sobie przekazała innym w kreowaniu postaci Nikifora, tak myślę...Mamy tu piękny przykład spełnienia artystycznego opartego na spełnieniu się jako człowiek. Ktoś kto jest bogaty wewnętrznie jest zdolny do przekazania czegoś w sztuce, czegoś co nas wzruszy, rozbawi i dotknie gdzieś głęboko.Ważna jest szczerość tego co wypowiadamy jako artyści, bo odbiorca szybko to zobaczy, oceni i co wtedy? Będziemy nadal udawać, czy zmienimy coś aby sztuka, którą tworzymy wypływała z nas, a nie była tylko produktem.

WW: Kontynuując wątek poprzedniego pytania, czy Twoja twórczość elektroniczna ma jakichś szczególnych adresatów, co chcesz przekazać słuchaczowi w swojej muzyce? jakie jest jej przesłanie?

MM: Moja muzyka jest adresowana do każdej osoby, nie tylko fanów muzyki elektronicznej! Nikogo nie wyszczególniam, nie wyróżniam – każdy niech czuje się zaproszony, aby w tej muzyce znaleźć coś dla siebie. Myślę, że moja muzyka przez te blisko dwadzieścia lat zmieniła się na tyle, że udało mi się wypracować swój własny styl, co nie jest łatwe. Jest odbiciem moich przeżyć i emocji, wypływa z mojej wrażliwości. Zapewne cechuje go pewien eklektyzm, ktoś kiedyś to nawet podkreślił, ale wypływa to z faktu, że słuchałem i nadal słucham bardzo różnej muzyki. Muzyką opisuję to co czuję i widzę. Dlatego też włączyłem do swojej muzyki świat widziany poprzez obiektyw aparatu fotograficznego. Chciałem przekazać słuchaczowi i widzowi tę wrażliwość, która pozwala mi dostrzec i zachwycić się krótką chwilą, zatrzymaną w kadrze, zapraszam go do swojego świata. Słuchacz może zamknąć oczy i samemu odnaleźć swój własny. Jednakże, nie przypisuje mojej muzyce żadnego przesłania, żadnych etykiet, haseł, ideologii itd. Nawet kiedy robiłem muzykę o charakterze filmowym czy baletowym, to po pewnym czasie dany utwór żył już swoim własnym życiem, niezależnym od woli reżysera i wolnym od obrazu. Tak jest np. w przypadku suit Abraham i Pamiętnik znaleziony w klasztorze. Ktoś będzie przy mojej muzyce oglądał gwiaździste niebo, ktoś inny będzie medytował albo pomoże mu i zainspiruje przy malowaniu jakiegoś obrazu, a inna osoba będzie przy niektórych fragmentach tańczyć, ktoś inny po prostu zamknie oczy i będzie sobie o czymś marzył...Tak więc wkraczam w życie słuchacza swoją twórczością, swoją muzyką i jedynym przesłaniem może być skromne życzenie aby pozostała jak najdłużej, aby do tej muzyki się zaglądało jak do książki. Nie tworzę  muzyki na listy przebojów...nie musi być słuchana codziennie, a raczej wtedy kiedy ktoś tego potrzebuje, kiedy jest towarzyszką w różnych chwilach, jakie nas spotykają...dobrych i złych, radosnych albo smutnych.


WW: Czym dla Marka Manowskiego jest szczęście? Co jest potrzebne, aby można było powiedzieć - jestem szczęśliwym człowiekiem?

MM: Jeszcze trudniejsze mi zadałeś pytanie Wojtku...Zacznę od drugiej części pytania. Myślę, że odnalezienie swojej drogi, poznanie swoich pragnień i dążenie do celu i ich spełnienia. Trochę to akademicko brzmi, ale tak mi się wydaje. Ważne aby człowiek wiedział do czego dąży, w jakim kierunku idzie. Nie jest to łatwe, bo życie pisze swoje scenariusze i wtedy prosta droga staję się zawiłą drogą, a człowiek nie umie się dogadać sam ze sobą. Nie odpowiem Tobie czym jest dla mnie szczęście bo go nie szukam. Cieszę się każdą chwilą, która jest piękna i niesie radość, choćby najmniejszą minutką wypełnioną ciszą i smakiem kawy. Uwielbiam morze, mogę godzinami gapić się na fale, słuchać ich szumu...podobnie się czuję w lesie i gdziekolwiek blisko natury. Czas się jakby wtedy zatrzymuje, znikają lęki i niepokoje dnia codziennego, a to co widzę i doznaję unosi mnie ponad ten czas i życie. Ale taką chwilą jest również koncert – ktoś mi powiedział, że widział szczęście na mojej twarzy na zakończenie pierwszego koncertu w Cekcynie. Może na chwilę wtedy pojawiło się właśnie to artystyczne spełnienie, że udało się dać coś ludziom, że się podobało?! Oczywiście takimi chwilami jest czas kiedy mogę całkowicie poświecić się komponowaniu i tworzeniu muzyki. Właściwie wtedy czas zanika, umysł jest jak w stanie lekkiej nieważkości. Mam wtedy swój cel i wiem do czego dążę. Znikają proste potrzeby, aby zjeść lub iść spać. Liczy się wtedy tylko muzyka. Kiedyś dużo tworzyłem w nocy, ale lubię wczesny poranek kiedy umysł jest wypoczęty. Wiek swoje robi, trudno mi już dziś siedzieć do późna przy instrumentach, oczy bolą a potem zasnąć nie jest łatwo, bo w głowie wciąż grają barwy, umysł układa frazy i melodie.Nie szukam jednak szczęścia, jestem za to coraz bardziej zmęczony brutalną prozą życia i codziennymi problemami osobistymi. Uginam kolana przed losem i z pokorą przyjmuje to co los mi przynosi. Cieszę się tym co przynosi każda chwila, każdy dzień.

WW: Jakiej muzyki słuchasz prywatnie, co Cię "kręci" w tej muzyce i czy masz na to czas?

MM: Czasu za bardzo nie mam na słuchanie, choć czasem wieczorem, słucham jakiejś muzyki i... prawie potem zasypiam. Niestety pliki mp3 i smartfon zastąpiły odtwarzacz CD, a przecież w przeszłości był nawet gramofon, niezły odtwarzacz Yamahy i nagrywarka CD Pionieera, ale wszystko się popsuło w wyniku pewnego przykrego wydarzenia. Tak dziś wygodniej po prostu...Kiedyś słuchałem dużo jazzu, rocka progresywnego od King Crimson po YES i UK. Dziś wracam do tych korzeni, jak do wodopoju. W aucie zawsze jest jakaś płyta Pink Floyd. Tak już mam od dziecka, kiedy ich zobaczyłem w tych Pompejach i od kiedy usłyszałem „Dark Side...” Podobnie z elektroniką...wracam do klasyków, do pierwszych płyt Vangelisa, tych naprawdę pierwszych w stylu „L'Apocalypse Des Animaux” i tej pierwszej fali elektroniki 70/80 lat. Nigdy natomiast nie kręcił mnie J.MJarre, choć bardzo go cenię i szanuję. Lubię też muzykę literacką, poezję śpiewaną i ostatnio np. z przyjemnością słucham piosenek z Kabaretu Starszych Panów. Piękny język, którego już dzisiaj nie ma, elegancja, delikatny i nie nachalny humor umilają mi długą czasem jazdę. Lubię nagrania Dead Can Dance i głos Lisy Gerard, bardzo cenię Pata Metheny, który kładzie mosty między gatunkami, Jana Garbarka za mistycyzm...Chopina za nasz polski romantyzm, który gdzieś i we mnie tkwi, a trochę się w życiu namęczyłem nad jego muzyką i nie dlatego, że nauczyciel kazał, a dlatego, że  najzwyczajniej piękna...Osobne miejsce zajmuje postać Czesława
Niemena. Mało kto wie, że w 1991 roku podczas jego koncertu w Poznaniu, rozmawiałem z nim przekazując mu swoje pierwsze elektronicznej próby, chwile rozmawiając. Pytał na czym gram, dał parę wskazówek i przyjął kasetę, zapraszając na koncerty do Sopotu bodajże, czy Opola. Nie udało mi się potem do niego dotrzeć. Te właśnie skromne moje pierwsze „plumkania” na pierwszym moim syntezatorze Yamahy były też moim pierwszym publicznym debiutem w Radiu Merkury w tym właśnie okresie. Cenię i to bardzo naszych polskich twórców muzyki elektronicznej, bo naprawdę mamy wysoki poziom i nie mamy się czego wstydzić. Zresztą dwa festiwale w Cekcynie i Gorlicach, ukazujące tak różne nurty tej muzyki to pokazują! Szkoda, że dawny festiwal  ZEF w Piszu już nie istnieje, natomiast trzymam kciuki, aby nowa impreza Ocean Electro Festival okazał się, w następnych swoich odsłonach, kolejną udaną imprezą w miejscu, gdzie jest szansa, aby przybliżyć tę muzykę większej publiczności. Nie będę wymieniać nazwisk, bo jest ich dużo, ale wiele z tej wspaniałej muzyki poszerza moje horyzonty i również  towarzyszy mi w podróżach, bo czasem to wciąż na walizkach się żyje. Chętnie słucham nowych nagrań naszych artystów i jest to dla mnie także ciekawa lekcja...i czasami bardziej mi się ona podoba niż moja własna. Moja muzyka jest łagodna, stonowana i nie ma w niej „beatów” wysuniętych na pierwszy plan i czasami wydaje mi się, że takie granie to już do lamusa powinno iść, że nie na czasie, że w kółko to samo robię. Ale chcąc być w zgodzie z samym sobą tworzę tak jak czuję, choć w przemyślany sposób. Ileż razy zdarzało mi się skasować jakiś fragment, nawet cały utwór, bo po prostu nie odzwierciedlał tego co w danej chwili czuję, albo dochodziłem do wniosku, że się powtarzam.

WW: Czy uważasz, że w obecnym świecie, w tym owczym pędzie ku karierze, pieniądzom, zaszczytom, sławie, nowym gadżetom - człowiek i jego potrzeby duchowe oraz estetyczne przestały się tak naprawdę liczyć?

MM: W życiu zawsze istnieje biegunowość. Coś ma swoje plusy i minusy, mamy wschód i zachód słońca, przypływy i odpływy morza itd. Istnieje jakaś cześć społeczeństwa, która potrzeby duchowe ma na tak niskim poziomie, że pustkę po nich wypełnia gadżetami, chęcią zdobycia władzy i pieniędzy. Ważna jest też kwestia tradycji i wychowania, bo jeśli nauczymy dziecko słuchać muzyki bardziej ambitnej np. poważnej, pójdzie raz czy drugi do opery, do filharmonii, teatru to jest szansa, że nie wszystko jeszcze stracone. Dziś za wiele złych trendów wini się media. Ale one istnieją na nasze życzenie, karmią nas papką i kreują nasze pseudo potrzeby na nasze własne życzenie. Ale nie jest chyba źle, bo mimo wszystko są jeszcze ludzie, którzy zapełniają sale koncertowe, słuchają nie tylko muzycznej papki, ale idą na koncert do klubu jazzowego, na naprawdę wartościowy film itd. Czyli kierują nimi potrzeby duchowe, może nie zawsze uświadamiane w pełni. Jedni idą na dyskotekowy łomot, inni na koncert Nelly Kenedy albo Pendereckiego lub na wystawę malarstwa lub rzeźby. Inną sprawą jest na ile człowiek uzmysławia sobie, że uczestnicząc w tym całym pędzie staje się trybikiem systemu, który narzuca nam bezduszność, która jest wpisana w ten system. Wszelkie totalitaryzmy nie upadłyby gdyby nie duchowe potrzeby wyrwania się z takiego a nie innego systemu władzy umysłów i dusz, gdyby nie wołanie o wolność. Współczesny świat wszystko pomieszał, człowiek się zagubił i nie wie dokąd iść. Nie mamy autorytetów. Mamy celebrytów, pseudoautorytety i postacie medialne, które za czyjeś pieniądze mącą w głowach, tworzą iluzje, opinie i sądy. Człowiek to kupuje, bierze za wzór i tak już pozostaje. Nawet w takich banalnych kwestiach jak  np. moda, kuchnia, język... Ktoś coś wymyślił, pokazała to tv i potem wszyscy noszą podobne czapki, albo tak się ubierają. Pamiętam wpływ „Czterdziestolatka” na społeczeństwo, na nas samych, widziałem to we własnym gronie. Przestajemy wtedy myśleć samodzielnie, spece od reklamy socjotechnikami robią z nami co chcą. Świat pędzi coraz szybciej i szybciej, bo to my nakręcamy ten pęd jak sprężynę, która kiedyś pęknie...jak serce. Oby tak się nie stało! Dlatego tak ważna jest sztuka...muzyka, malarstwo,  teatr z żywym słowem, artystyczny film i literatura, choćby w wersji na bloga czy elektronicznej w internecie aby człowiek się obudził i zaczął sobie zadawać pytania, czego szuka, za czym tęskni, czego pragnie. Zatrzymał w tym biegu. Bez tych pytań i szukania na nie odpowiedzi zawsze będziemy szarą masą, sterowaną przez system, którym sterują inni ludzie dla których najważniejsza jest władza, pieniądze, które tę władzę umacniają i którym się wydaje że są bogami...Myślę, że to temat rzeka, dotyczy to wielu wątków...kultura i tradycja, które kształtują nasze postawy, normy etyczne, filozoficzne i religijne poszukiwania człowieka to wszystko wpisuje się w ten temat. Moglibyśmy rozmawiać o tym przez długi czas.

WW:  I drążąc dalej temat, co sądzisz o gustach, potrzebach i poziomie wrażliwości muzycznej Polskiego społeczeństwa?

MM: Tu też istnieje pewna biegunowość o której przed chwilą mówiłem. Owszem można się załamać popularnością najbardziej kiczowatych i dennych piosenek, disco polo i tym podobnych. Ale na festiwale Jazz Jamboree idą tłumy ludzi, na Warszawską Jesień wyprzedano wszystkie bilety, Konkurs Chopinowski też  jest bardzo popularny. Owszem jest to elita i dobrze, jeśli ci ludzie zdają sobie z tego sprawę, że uczestniczą w czymś wyjątkowym i bezcennym. Jedni idą kupić jakąś tam muzyczkę do marketu podobno nie dla idiotów, a inni szukają przytulnych sklepików ze znajomym sprzedawcą, gdzie można w spokoju posłuchać i zakupić ulubionego wykonawcę, znaleźć mało popularne gatunki. Poziom tej wrażliwości muzycznej zależy jednak od edukacji. A tu jest fatalnie...dzieci nie potrafią śpiewać bo nie ma lekcji muzyki, a teraz słyszymy, że w przedszkolu zabiera się dodatkowe lekcje rytmiki i muzyki. Owszem, są wyjątki, ale z roku na rok jest chyba coraz gorzej. Zresztą łączy się to z poprzednim Twoim pytaniem – skoro rodzic nie ma żadnych potrzeb estetycznych, aby posłuchać i poznać czegoś innego poza piosenką że ona tam tańczy i jest fajnie, to co przekaże dzieciom? Dziecko pójdzie raczej w jego ślady, chyba że się czymś po drodze zafascynuje, polubi to i zaciekawi czymś innym niż jego rodzice. Kiedyś nie przepadałem za muzyką ludową, ale zmieniłem zdanie i w jakimś sensie ją odkryłem. Kiedyś całe pokolenia śpiewały w domach przy okazji i bez okazji, grały na samodzielnie zrobionych instrumentach, tworzyło się kulturę i tradycję muzyczną na przestrzeni wieków. To muzyka autentyczna, pełna kolorów i zapachów danego regionu, często związana z naturą, regionalną kuchnią i zwyczajami itd. Podobnie jest z muzyką etniczną, folkową czy country. I tu jest szansa, aby wykształcić u dzieci i młodzieży tę potrzebę poznawania czegoś innego czego nie otrzymają w domu. Moje  dwoje dzieci bierze udział w zajęciach MDKów, głównie tańcząc w różnych zespołach, w tym tańca ludowego, oraz pracowni plastycznej. W jednym takim ośrodku bierze udział ponad siedemset osób w różnych zajęciach: tanecznych muzycznych, teatralnych... To też elita, która wyróżnia się czymś pozytywnym ale cieszyć się należy, że rodzicom się chce i widzą ważkość rozwijania wrażliwości i potrzeb duchowych swoich pociech. Mam nadzieję, że w innych miastach jest podobnie, że tam też są tacy nauczyciele i pasjonaci, którzy chcą przekazywać swoje zdolności i wiedzę dalej i ci którzy chcą z tej wiedzy czerpać. Mam taka nadzieję... Ambitna i wartościowa muzyka nie dociera dziś do młodego pokolenia w łatwy sposób. Rządzi muzyka taneczna, na siłę robi się programy, że wszyscy tańczą i śpiewają na jakąś tam modłę i co dalej? Rządzą głupie media, które karmią nas wszystkich tandetną papką, misja publiczna mediów nie istnieje – to pusty frazes. Rządzą prawa rynku, bo muzyka to towar a reguły ekonomii są twarde. Jakieś potrzeby szukania czegoś innego i dyrdymały o wrażliwości muzycznej...?Kogo to obchodzi w świecie wielkiego show biznesu? Każde muzyczne gówno można sprzedać jak się je ładnie opakuje i wsadzi mnóstwo pieniędzy w reklamę, ale...to kupujący ma ocenić, czy mu to odpowiada czy nie, czy kieruje się własnym poczuciem smaku, czy jest właśnie tym trybikiem systemu, który bezdusznie niszczy wszystko co ma jakiś większy i głęboki sens. Jeśli młody człowiek tego nie umie i nie wie co wybrać, to robią to za niego  właśnie wszechobecne media. Choć media mogą i powinny kształtować  gusta młodych i nie tylko ich. Ale wiemy jak jest. To, co ambitne i ciekawe spychane jest w takie pasmo nadawania, że normalny człowiek, który ma na głowie pracę i obowiązki domowe nie ma sił po prostu, aby o drugiej w nocy słuchać koncertu lub sztuki teatralnej. Owszem można nagrać, szukać powtórek, ale człowiek jest leniwy i wygodny i chce mieć wszystko na tacy podane. Jedna TVP Kultura to za mało, ale widać, nasze społeczeństwo polskie nie ma większych potrzeb i komuś zależy aby tak było. Zresztą widać to po poziomie piosenek na naszych festiwalach. W latach sześćdziesiątych-siedemdziesiątych tych piosenki Niemena, A. German, Ewy Demarczyk czy nawet Skaldów, to były majstersztyki pod względem kompozycji. Niestety to pokolenie odchodzi i od nas zależy, czy ten wspaniały dorobek kultury polskiej przekażemy naszym dzieciom. Od chwili kiedy poziom piosenek wykonywanych przez takie „cuda” jak Doda czy Lady Gaga czy inne muzyczne śmiecie została wyniesiona przez wielkie i opiniotwórcze media na piedestał, mamy to co mamy? Jaki jest ten poziom, to niech puentą będzie mała historyjka...Wiele lat temu robiłem trochę muzyki do reklam. Przyszło kolejne zlecenie, ja zawsze pytam jaki charakter i styl ma mieć dany utwór. Usłyszałem, że właściwie to nie wiadomo co, ale ważne jest, aby prezes firmy, dla której wykonywano te reklamę, mógł i tu cytat „to zagwizdać, jak się pójdzie wysikać”.

Pozostawiam to do bez komentarza...
           
WW: Gdzie można posłuchać i kupić Twoją muzykę? Ile do tej pory wydałeś albumów? Czy zamierzasz opublikować swoje najnowsze dzieło "Nokturny"?

MM: Niestety tutaj wygląda to gorzej niż u innych wykonawców. Bardzo skromny jest mój dorobek. Kaseta „Kamienna droga” z 1995 roku, maxi CD „Infomania” jako zapis wspólnego jam session razem z Władysławem Komendarkiem oraz Tomkiem Kubiakiem na targach INFOSYSTEM w Poznaniu, na jakiejś składance X Serwisu jest jeden utwór z „Kamiennej Drogi” i to właściwie wszystko. Dodać należy jeszcze płytkę – cegiełkę przygotowaną specjalnie na koncert poszkodowanym w wyniku działania trąby powietrznej w Cekcynie i to wszystko.
Całej kolekcji moich utworów skomponowanych przez blisko 20 lat można posłuchać na kanale YouTube, oraz na stronie MySpace, którą zamierzam trochę przebudować i uporządkować. I są to jedyne miejsca w sieci, gdzie można moja muzykę wysłuchać. Cykl "Nokturny Polskie" powstał zupełnie niedawno. Jest jeszcze wiele w tej muzyce do poprawki, choć pierwsze wykonanie tych kompozycji miało miejsce w tym roku we Władysławowie, w ramach Ocean Park Electro Festival, ale to nie były to wszystkie kompozycje. Jest to kontynuacja stylu jaki przedstawiłem w cyklu "Poema Musique". Wiem, że wiele osób pyta, kiedy coś wreszcie wydam w tradycyjny sposób, może na drodze elektronicznej...Na razie nie wiem i trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, gdyż szczerze mówiąc nie śpieszy mi się z wydawaniem swojej muzyki. Mam jakiś uraz od czasu, kiedy omamiony szansą na wydanie pierwszej płyty CD zostałem z materiałem „Podróże dookoła świata” w szufladzie. Szukałem potem na własną rękę, ale zawsze wiązało się to z tym, że musiałby się pojawić jakiś sponsor, albo sam musiałbym pokryć koszty produkcji. Na to mnie nie stać, także dzisiaj. Tych materiałów z przeszłości jest dużo, co widać na moim kanale YouTube, tak więc nie wiem kiedy wydam najnowsze kompozycje skoro nie wydałem starszych prac.



WW: Czy to prawda, że zawiesiłeś swoją działalność kompozytorską na niwie muzyki elektronicznej? Skąd taka decyzja?

MM: Ja już raz zawiesiłem swoją działalność po 2003 roku, czyli moim ostatnim koncercie w Piszu na festiwalu ZEF-Reaktywacja. Przerwa trwała blisko 9 lat. Wtedy rozsypało mi się moje instrumentarium, każdy instrument miał jakąś awarię i nie byłem w stanie tego udźwignąć. Grałem dużo innych gatunków i tak jest do dzisiaj. Muzyka elektroniczna to nie jest moje hobby, które sobie gdzieś tam na boku urządzam, ale taki sam element mojej pracy zawodowej, jak wykonywanie innych gatunków muzycznych. A tutaj poza szansą zagrania raz na jakiś czas koncertu na festiwalu, jest pustynia, która zmusza do podejmowania decyzji trudnych, czasem wbrew sobie. Z tym wiąże się również Twoje pytanie o wydawanie płyt. Niestety mam taką wadę, że brakuje mi wiary w siebie, nie wpycham się nigdzie na siłę, nie wchodzę w jakieś dziwne czy mniej jasne układy, niepowodzenia szybko sprawiają, że odsuwam się w cień. Znam swoje braki, wady i ułomności. Jest mnóstwo wspaniałej muzyki, nie wyróżniam swojego plumkania jakoś coś szczególnego. Do swojej muzyki wróciłem po części dzięki temu, że mogłem ją dać osobom niepełnosprawnym, jako forma muzykoterapii. Jakże dziwne nuty gra życie, bo po jakimś czasie, sam potrzebowałem tej muzyki, gdy dopadła mnie depresja. Nie wstydzę się tego, bo to taka sama choroba jak każda inna. Myślisz, że już ją pokonałeś a ona czasami wraca ponownie. Nie odbierałem telefonów, nie wychodziłem z domu, a trzeba było pracować. Wtedy tez pojawiła się fotografia, która była moją osobistą terapią i szukaniem równowagi w tworzeniu fotograficznych prac, do których wykorzystałem potem swoją muzykę. W którymś momencie na YouTube, ktoś o pseudonimie „ElmuzykiFan” umieścił film z fragmentami „Kamiennej Drogi” . Potem była „Infomania”, a w końcu sam zacząłem wygrzebywać z szuflady różne nagrania i tak już jest do dziś. Zachęciły mnie do tego komentarze, raczej pozytywne, także zza granicy. Sam portal YouTube zmienił swoje oblicze, dużo tam elementów, które uważam za zbędne i tylko utrudniające życie i zobaczymy, co dalej będzie. W 2012 wróciłem na scenę koncertami w Cekcynie. Lecz potem znowu pojawiła się cisza, która właściwie trwa nadal. Skromny i kameralny koncert jaki zorganizowałem razem z Domem Kultury „NA SKARPIE”, oraz wspomniany koncert we Władysławowie to wszystko. Wszelkie próby zainteresowania moją muzyką poważne instytucje w Poznaniu, od C.K. Zamek poprzez Estradę Poznańską aż po mniejsze domu kultury spełzły na niczym, pojawiły się różne obiecanki cacanki, z których nie wynikło nic. Nie winie za to nikogo, jedynie poza samym sobą, bo niestety nie mam zdolności menagera, a może po prostu moja muzyka jest na tyle nieciekawa i niemodna, że w stosunku do bardziej nowoczesnych odmian elektroniki. Muszę poświęcić czas na granie innych rzeczy, nie koniecznie takich, które lubię. Czeka mnie kolejny wyjazd zagranicę za chlebem, więc siłą rzeczy przerwa będzie aż do stycznia, a po styczniu zobaczymy...Może będę musiał roznosić ulotki lub malować ściany aby mieć z czego żyć. Pewne sprawy bardzo osobiste też za tym stoją. Brak wiary w sens tego, czy to co się robi ma jakieś logiczne wytłumaczenie też jakoś wpływa na podejmowaniu takich czy innych decyzji. Chciałem nawet całkowicie wycofać swoją muzykę z YouTube, innych portali, niemal wymazać swoje plumkanie, jako mało wartościowe i zostawić miejsce tym, którzy to robią lepiej ode mnie, bardziej profesjonalnie. Na szczęście rady życzliwych mi osób jakoś przekonały mnie, że nie ma to sensu. Doszedłem do wniosku, że skoro już to jest tam lub tu to niech to służy innym. Życie pisze własne scenariusze, bo i nasza rozmowa jest dla mnie zaskoczeniem oraz jest druga niespodzianka w postaci koncertu w Opalenicy, który będzie w niedługim czasie, bo  01.10. 2013 w ramach Międzynarodowego Dnia Muzyki. Właśnie zacząłem trochę się przygotowywać do tego koncertu.

WW: Czy zgadzasz się ze zdaniem, że "Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy", tak jak w pięknej piosence Marka Grechuty pt: "Dni, których nie znamy"?

MM: Nie do końca, bo ważna też jest przeszłość, doświadczenie minionych zdarzeń i wspomnienia. Dlatego wracam tak często do dawno zapomnianej muzyki, którą kiedyś słuchałem, aby coś na nowo w sobie przywołać, odnaleźć na nowo. Przyszłość czasami mnie przeraża i budzi lęk. Cieszę się chwilą, która niesie małe przyjemności, odpoczynek i człowiek nie musi wtedy myśleć o kłopotach jakie na niego czekają i włażą na głowę. Owszem w tych słowach jest wiara, że jutro może być lepiej, że dobrze mieć nadzieję. Ale wstaje nowy dzień, coś się zaczyna nie układać, różne problemy zaczynają się nawarstwiać i idzie życiowe tsunami, które niweczy wszystko. Wtedy te dni, których jeszcze nie znamy, już znamy i chcemy o nich jak najszybciej zapomnieć. Wtedy sięgam po jakieś stare nagranie, idę z moim „pentkiem” (Pentaxem) w plener ratować się spojrzeniem na naturę.


WW: Czego można zatem życzyć Markowi Manowskiemu?

MM: Czasami mam jakieś muzyczne marzenia...koncert w filharmonii, w towarzystwie baletu i ciekawej scenografii, lub teatrze z jakimś słowem mówionym, poezją. Ale mam świadomość realizmu, że to tylko marzenia. Ale niech będą takie marzenia. Życzę sobie, aby trud tworzenia tej muzyki przekładało się na owoce tej pracy. Te duchowe i te bardziej przyziemne również . Myślałem o zrobieniu jakiegoś 20lecia artystycznej działalności w 2015 roku czyli 20 lat po moim debiucie z „Kamienną Drogą” i koncertem w Trójce, najważniejszym jak do tej pory moim koncercie. Ale myślę, że może to nie ode mnie wszystko zależy, nie jestem kimś tam wielkim aby jakiś jubileusz robić. Trzeba umieć znaleźć swoje miejsce w szeregu i mieć dystans do tego co się robi.

Życzę sobie i nam, artystom tworzącym ten gatunek muzyki aby nas zaczęto traktować poważniej, aby zaczęto dostrzegać muzykę elektroniczną nie jako dziwne nie-wiadomo-co, jakąś efemerydę z głębin umysłu ludzkiego. Aby pojawił się ktoś z charyzmą, taki drugi Jerzy Kordowicz, który na nowo wyciągnie ten gatunek z niszy, na którą się nie zgadzam. Życzę wszystkim polskim artystom tworzącym elektroniczne pejzaże, aby rozwijali swoją twórczość, nagrywali i koncertowali.

No i zdrowia  życzę bo z tym jest różnie.

WW: Dziękuję Ci serdecznie za życzenia i szczery wywiad na blogu Elmjuzik!

piątek, 13 września 2013

Bruce Gall - świetna muzyka elektroniczna w audycji "Sunday synths" prosto z Londynu! - Polecam.

Witajcie. zapraszam serdecznie wszystkich miłośników muzyki elektronicznej do odwiedzenia strony brytyjskiego radia Arfm pod adresem http://www.arfm.co.uk/. Polecam zwłaszcza audycje Bruce Gall'ea pt: "Sunday synths". W audycji można usłyszeć muzykę elektroniczną z całego świata. Muzyka jest starannie dobrana, a audycje prowadzone w profesjonalny i ciekawy sposób. Audycje emitowane są na żywo w każdą niedzielę między 10.00 a 12.00 na żywo.A powtórki są emitowane w poniedziałki o godzinie 22.00. Zapraszam serdecznie! Poniżej widżet jednej z audycji Bruce'a. 



Polecam serdecznie! ELMjuzik

czwartek, 12 września 2013

Postacie artystów - Paweł Wawrzyniak "Wawrzyn"! Polecam

Poszukujący romantyk, amator zdjęć, dźwięku, słowa i przestrzeni, Z zawodu technik. Smakosz win wszelkich, wódek i likierów. Sympatyk piwa. Kucharz hobbysta. Poszukiwacz zaginionej miarki. Dobry słuchacz. Codzienny wędrowiec. Bywa podporą, ofiarą, interlokutorem i sprawcą. Czasami podżega, czasami gasi. Od niedawna wierzy. Ma marzenia.Pasjami komponuje, gra. Prokrastynator - Tak artysta pisze o sobie, ja chciałbym dodać, że naprawdę warto zapoznać się z muzyką "Wawrzyna"! Polecam serdecznie! ELMjuzik

Album - "elektrzyn"




Album - "Zapiski z istnienia"


To tylko dwa albumy - ale za to jakie!!! ELMjuzik

poniedziałek, 9 września 2013

Clapham South - Polski New Order?! Lata 80-te wracają do łaski! :)

Ostatnimi czasy natrafiłem w sieci na Polską grupę SynthPop, czy może Dream Pop?, o nazwie Clapham South i? I wzruszyłem się do łez, słuchając ich utworów! Klimat muzyczny lat 80-tych wrócił do mnie ze zdwojoną siłą! Jak to dobrze, że w tym śmiesznym kraju nad Wisłą powstają takie zespoły jak w/w! Fakt ten każe mi nie tracić nadziei, że nasi rodacy potrafią robić muzykę na wysokim poziomie artystycznym a jednocześnie podaną w tak uroczo strawny sposób! Panie i Panowie oto Claptham South

"… trudno opisać, czym jest sen, ale można zasnąć, a potem obudzić się i poczuć, że wszystko jest snem.

Muzyka Clapham South to opis całego lata pełnego snów. Debiutancka płyta śląskiego zespołu przynosi dźwięki oniryczne i bajkowe tak bardzo, jak tylko bajkowa umie być muzyka elektroniczna. Ania Wojtaszek (wokal i teksty) i Grzegorz Bednarski (elektronika, gitara akustyczna, basowa, kompozycje) tworzą piosenki intymne i subtelne, a jednocześnie przebojowe i taneczne. Słychać to również na koncertach, gdzie zespół występuje w powiększonym składzie. - Koncerty wcale nie muszą być takie jak płyta. Grając na scenie, chcemy dzięki wsparciu muzyków sesyjnych nadawać naszej muzyce zupełnie nowy, bardziej spontaniczny, żywy wymiar – mówi Ania Wojtaszek. Dodaje, że już w nagrywaniu debiutanckiej płyty pomagali zaproszeni muzycy (Paweł Stawarz - malletkat midi, Michał Sosna - klarnet, Kuba Łuka – syntezator, Tomasz Osiecki - sitar, dilruba).Także dzięki temu muzyka zespołu wymyka się łatwej definicji i unika zamknięcia w „szufladce”.


Duetowi udało się połączyć wpływy nowoczesnych gatunków avant-pop, chill out, trip hop i dynamicznego electro z autorską wizją muzyki.
Ostateczny „szlif” brzmieniu Clapham South nadał Adam Toczko, jeden z najlepszych obecnie polskich producentów muzycznych i realizatorów nagrań (odpowiada za brzmienie na płytach takich gwiazd jak Edyta Bartosiewicz, Kasia Nosowska, Monika Brodka, grup Maanam, Pogodno i wielu innych), który zmiksował debiutancką płytę. Mastering płyty wykonało doskonałe studio Master&Servant z Hamburga. Patronat medialny nad płytą objęły między innymi: Polskie Radio Czwórka, Radio Ram, Polskie Radio Szczecin, Myspace, Muzzo, Hiro oraz Laif. Mecenat nad wydawnictwem sprawuje Urząd Miasta Chorzów.

Clapham South koncertował w całym kraju, m.in. z tak uznanymi artystami jak Hey, Novika, Skinny Patrini, Me Myself & I, Miloopa oraz Dick4Dick. Brał udział w uznanych festiwalach - wystąpił m.in. na na głównej scenie Slot Art Festiwal. Pisały o nim media ogólnopolskie i regionalne, utwory zespołu (Midnight of summer, Lipstick on the glass) emitują rozgłośnie radiowe (Czwórka,Trójka, Roxy Fm, PIN, lokalne) i stacje telewizyjne. Na zaproszenie Tomasza Kina Clapham South zagrał koncert na łamach audycji Przesłuchanie w Roxy Fm. Internetowy serwis Muzzo.pl wybrał Clapham South wykonawcą dnia, a utwór "Desert Space Broken" zamieszczono na portalu RMF FM Miasto Muzyki. Ten sam portal przez ponad tydzień promował utwór "Lipstick on the glass": cover Maanamu w wersji Clapham South.

Płytę promował utwór "Midnight of Summer" (teledysk powstał z pomocą firmy On Production). Premiera miała miejsce 1 kwietnia, dzięki połączonym siłom muzyków Clapham South, Agencji Jasna Strona oraz firmy Sonic Records. Zaraz potem zespół wyruszył w dwumiesięczną trasę koncertową, uwieńczoną koncertem w radiowej "Czwórce" w audycji "Ministerstwo Dźwięku" (04.06.2011r)

"Sealesia" i Midnight of summer. W połowie sierpnia ukazała się składanka Wydawnictwa Falami pt.Sealesia na której umieszczono kilkanaście najciekawszych zespołów i wykonawców ze Śląska. Na tą płytę trafił min.Clapham South z kompozycją "Midnight of summer". Utwór ten został wybrany na jeden z utworów promujących album w radiowej "Trójce" (płyta tygodnia)


28 listopada w Polskim Radiu "Czwórce" nastąpiła ogólnopolska premiera drugiego singla duetu pt. "Teen Highs"(jako powerplay).

Z początkiem 2013 roku duet postanowił rozszerzyć swój skład. 2 marca 2013 roku grupa już w pięcioosobowym składzie zagrała na festiwalu Emergenza"

Aktualny skład :
Anna Wojtaszek - wokal, teksty
Grzegorz Bednarski - elektronika , gitara akustyczna, gitara basowa, kompozycje, produkcja
Mateusz Rejmaniak - gitara, elektronika, klawisze
Szymon Ziarnik - perkusja, sample
Michał Zdrzałek - klawisze, waltornia

Kup album! http://www.empik.com/rings-on-the-water-clapham-south,prod61041538,muzyka-p

Kontakt : claphamsouth@op.pl

Źródło: http://clapham-south.muzzo.pl/


ELMjuzik

piątek, 6 września 2013

Adam Bórkowski "mr. Smok" - wywiad pt: "Muzyka elektroniczna i życie z perspektywy smoczej jamy"!

Witam. Zapraszam do lektury wywiadu jaki miałem przyjemność przeprowadzić niedawno z twórcą muzyki elektronicznej Adamem Bórkowskim "mr. Smok", członkiem grupy muzycznej Endorphine.

WW: Witaj Adam, serdecznie dziękuję za przyjęcie mojego zaproszenia!

AB: To ja dziękuję za zainteresowanie się smokami! Każda okazja do infekowania świata jest dobra ;)

WW: Adam opowiedz o tym, kiedy zacząłeś grać i komponować muzykę, i czy od początku była to muzyka elektroniczna, jednym słowem jak to wszystko się u Ciebie zaczęło?


AB: Musiałem się chwilkę zastanowić...przewertować historię życia..muzyka w domu grała od zawsze, starsi bracia słuchali namiętnie "szerokiego wachlarza" ....później śpiewałem w kapeli punk rockowej dawno temu (miłość do punka została mi do dziś )....do grania wiodło samozaparcie, cierpliwość i mnóstwo czasu.....pierwsze kawałki powstały koniec lat 80-tych na Amidze 500, pożyczonej od kolegi....cudo ;)....ale ograniczenia ścieżkowe i brzmieniowe (sample).....Na początku lat 90-tych dorwałem jakieś casio.....i nad tym casio (śliczne stringi - "stringi", brzmienie sekcji instrumentów smyczkowych - przp.autora  miało), siedziałem dniami i nocami....i tak w 1995 roku kupiłem pierwszy syntezator Ensoniq TS12, musiałem nauczyć się angielskiego techniczno - muzycznego, gdyż polska instrukcja obsługi miała pięćdziesiąt stron a angielska pięćset ;). Uczyłem się wtedy sam wszystkiego. Grania, komponowania, używania sekwencera .....jestem więc samoukiem....miałem taką potrzebę ;). Jeden z pierwszych utworów jest umieszczony jako połowa kompozycji "Przebudzenie" tria Endorphine ;)





Od samego początku starałem się nagrywać ścieżki na żywo.....i tak zostało do dziś. Nie używam żadnych kwantyzacji, humanizacji i demonizacji ;) i innych trików studyjnych....

WW: Jakie są Twoje inspiracje muzyczne, skąd czerpiesz pomysły na swoją muzykę?

AB: Inspiracje.....pomysły.....zdarzenia, które gdzieś dotykają mniej lub bardziej, wzorowanie się na jakimś ulubionym twórcy raczej jest niemożliwe, bo zakres ulubionych wykonawców jest z palety różnej wręcz skrajnej gatunkowo muzyki, zbyt duży. Najczęściej inspiruje mnie brzmienie które "wykręcę" na którymś z syntezatorów. To mnie wciąga, coraz głębiej i głębiej, w końcu pojawia się zarys/szkielet, rozwijam go wówczas w zastraszającym tempie! Zazwyczaj efekt końcowy to kwestia 48 godzin.... 

WW: Czym dla Ciebie jako człowieka i zarazem twórcy jest muzyka?


AB: ad1: Z wielu powodów nie uważam siebie za człowieka, zbyt daleko mi do otaczających mnie ;) ..... ad2: Odpowiedz jest prosta. Wyjdź z domu rano w dźwiękoszczelnych słuchawkach, niech nie dociera do ciebie nic......ciekawe jak długo wytrzymasz? Dźwięk jest pierwszym zmysłem. Bicie serca mamy, oddgłosy zza łona, muzyka jest wszędzie i wszystkim i ze wszystkiego, a kwestią wrażliwości jest stworzenie jej, jak i jej odebranie....

WW: Jakiego instrumentarium używasz do grania na żywo i do komponowania, czy wolisz rozwiązania sprzętowe czy raczej instrumenty wirtualne 


AB: Komponowanie. Komputer jako magnetofon wielościeżkowy. Odpalam "rec" i nagrywam poszczególne ścieżki z obu nordów modularów, ensoniq'a ts12 i ensoniq'a mr.rack'a i emu orbita. Posiadam też (po latach obiecywania, że podziękuję za naukę jaką zdobyłem podczas używania wtyczek VST na przełomie wieków), zakupiony ni komplete ultimate obecnie w wersji 9, oraz od zeszłego roku, używam gitarki elektrycznej, którą najczęściej przepuszczam przez niguitar rig'a lub jednego z nordów ;) oraz stary taśmowy efekt roland sre555. Na żywo. Komputer jako wieloślad (ograniczona polifonia i ilość rąk nie pozwalają na granie całości na żywo) a do tego zazwyczaj naprzemiennie oba nordy plus ensoniq ts12. Rozwiązania sprzętowe są bardziej stabilne niż "vst'ki"  , mniej procesożerne. Jeśli znajdę więcej czasu na używanie wtyczek z "ni komplet'a", to pewnikiem, urozmaicę przyszłe nagrania. Na razie jednak niezmiennie "rajcuje" mnie obcowanie ze instrumentami sprzętowymi a zwłaszcza modularnymi;)

WW: Czy uważasz, że muzyka elektroniczna jest dobrze lub wystarczająco dobrze promowana w Polskich mass mediach?

AB: Będzie krotko. Mass media lubią nas tak jak my lubimy mass media ;)
Dygresyjka. Poza tym o wiele ciekawiej jest zagrać koncert, siedząc opartym o drzewo, niż na jakimś stadionie, inny kontakt, milej, rodzinniej, bliżej...z publiką pogadasz przed i pogadasz po....inna bajka....


WW: Adam jakich twórców muzyki elektronicznej  i w ogóle muzyki, cenisz najbardziej?

AB: Mniej jest takich których nie cenię lub nie słucham.Zrozumiałe, że ich muzyka nie jest dla mnie inspiracją ;). Ogólnie po zakupie pierwszego syntezatora zacząłem mniej słuchać innych wykonawców.Wybaczcie! ;)

WW: :):):), jak sądzisz jakie jest zapotrzebowanie społeczne na muzykę ambitną (w tym elektroniczną), czy przypadkiem nie jest tak, że twórców i muzyków elektronicznych jest więcej, niż jej odbiorców?

AB: Zapotrzebowanie jest ogromne ;). Ci, którzy znajdą lub chcą znaleźć, to słuchają. Osobiście spotkałem wiele osób, które słuchając moich koślawych dźwięków pytali gdzie można posłuchać więcej itp itd....;)

WW: Czy uważasz, że muzyka elektroniczna "zjada własny ogon" i wyczerpała ostatecznie swoją formułę?, czy może jest jednak szansa na swego rodzaju "skok rozwojowy"  jakim niewątpliwie było np. pojawienie się w syntezatorów w muzyce?

AB: A nie sądzisz ze wszystko wiąże się z wyobraźnią i najważniejszą odpowiedzią - robisz muzykę dla przyjemności/spokoju czy dla kasy? Jeśli np. muzyka miała by pójść w kierunku Pendereckiego, to byłby koniec muzyki...(dostanie mi się za to zdanie ;)! Formuła wyczerpie się wtedy, gdy nie będzie zdolnych do tworzenia barw, tworzenia kompozycji (dlatego np.cenię J.M.Jarre'a za trafne dobieranie barw i układanie tych puzzli w całość). Przeraża  mnie fabryka, czyli tzw. producenci! Wolę swoje lub innych kolegów po fachu "rękodzieło". Skokiem będzie możliwość sterownia syntezatorem poprzez myśl....pewnie już niedługo.

WW: Adam, czy uważasz, że sukces komercyjny, wysoka pozycja na liście przebojów, czy ilość sprzedanych płyt są wyznacznikiem wartości muzyki jako sztuki? Czy może są jeszcze jakieś inne aspekty, które decydują o tym, że możemy powiedzieć o muzyce "o tak to jest wartościowa sztuka!, mimo iż szerzej nieznana"?

AB:  Pierwsze miejsce na top liście RMF FM, kosztowało jakiś czas temu 100 tys Pln...reszta jest nie moim zmartwieniem...gram bo kocham (kiedyś mój znajomy powiedział - "Twoja kobieta ma 76 zębów [spoglądając na ensoniq ts12 ]" hehehe :) i nie są moim celem listy przebojów ,konkursy, płyta lub ich sprzedana ilość. Stan w który wprowadzają mnie dźwięki wydobywane jest, bez-cen-ny! 

WW: Jakie plany muzyczne ma "Mr.Smok" na tą niedaleką i dalszą przyszłość 

AB: Szaleńczy plan - ukraść większości leniwych ich czas i spożytkować go na rzecz muzykowania.....mój "kocioł" cały czas wre, jak zbyt długo nie siedzę przy sprzęcie robię się niemiły.....!

WW: Życzę Ci zatem, aby Twoje plany i zamierzenia spełniły się w 100% a wena twórcza nigdy Cię nie opuszczała :)!

AB: Dziękuję za życzenia. Tobie Wojtku, również jak i czytającym ten wywiad. Bądźcie zdrowi!

ELMjuzik


wtorek, 3 września 2013

Radmusic "Eudajmon". Magia świetnej muzyki elektronicznej w rodzimym wydaniu!

Witajcie. W cyklu poznajemy twórców Polskiej muzyki elektronicznej, tym razem chciałbym przybliżyć wam postać twórcy i muzyka ukrywającego się pod pseudonimem "radmusic". To Witold Misztal z Lublina a mieszkający na stałe w Warszawie, który wydał do tej pory dziewięć albumów z różnorodną muzyką elektroniczną (tylu wydawnictw doliczyłem się na profilu radmusic w Jamendo), które można posłuchać i pobrać za darmo w Jamendo pod adresem: http://www.jamendo.com/pl/artist/4337/radmusic, bądź kupić albumy  radmusic (by w ten sposób wspomóc lub docenić pracę twórczą naprawdę wysokich lotów!) w BandCamp pod adresem: http://radmusic3.bandcamp.com/.

A oto co sam artysta napisał o swojej muzyce: Płyta ”Eudajmon” jest moim szóstym albumem z el-muzyką. Została opublikowana w kwietniu 2012 r.. Tytuł nawiązuje do pojęcia używanego przez starożytnych filozofów, które wśród wielu znaczeń obejmowało również odwieczne, nigdy nie kończące się poszukiwanie szczęścia. Muzycznie starałem się aby był to materiał pogodny, bardziej stonowany w porównaniu z poprzednimi płytami ale jak zwykle melodyjny. Łatwo można odnaleźć inspiracje muzyki Kitaro (szczególnie w dwóch pierwszych kompozycjach) czy Vangelisa. Muzyka jest dostępna bezpłatnie w sieci na platformach Jamendo i Bandcamp oraz na YouTube. Występuje też w ścieżkach dźwiękowych filmów turystycznych z serii "Trips Over Poland". 

Poniżej chciałbym zacytować wam treść jednej z recenzji tego albumu z serwisu Jamendo, pod którą i ja podpisuję się swoimi dwiema rękami i nogami, a oto i ona: "Album "Eudajmon" to wielka uczta dla uszu, wnętrza i wyobraźni. Sztuka melodyjnej lekkości i bajkowej kreacji. Muzyka dla odkrywców światów i osób chcących się zrelaksować. Kompozycje i warsztat na wysokim poziomie. Całość pozytywna, przywodząca na myśl nadejście lepszej rzeczywistości. Świetna robota." autor - Maadraim.



W imieniu twórcy, jak i moim własnym zapraszam na "el-ucztę", dla ucha i ducha od radmusic! Polecam bardzo serdecznie

ELMjuzik

poniedziałek, 2 września 2013

ZOMBI - elektroniczna progresja. Warto posłuchać!

Witam. Tym razem chciałbym zaprezentować wam, duet muzyczny ZOMBI oraz zaproponować podróż muzyczną pod znakiem elektroniki progresywnej. Muzyka Zombie jest epicka w swojej koncepcji i podejściu do tematu. Czerpie dużo z rocka progresywnego oraz typowej muzyki elektronicznej, lokując się tym samym w niszowym bądź co bądź nurcie muzyki. Zachęcam bardzo serdecznie do zapoznania się z twórczością grupy ZOMBI, ponieważ ze wszech miar warto! Poniżej zamieszczam widget do albumu grupy ZOMBI pt: "Spirit animal"!


Kilka słów o "Spirit animal", autorstwa muzyków z ZOMBI: "ZOMBI's Spirit Animal is a tour de force whose up-tempo moods, patented psychedelic poly-rhythms and bouncing, lush interplay between men and machines ushers in a scintillating new era for the band. With an outpouring of genuine emotion and melody, Spirit Animal gives instrumental music the punch in the gut it needed by blending a genuine sense of warmth and emotion with the darkness the band is heralded for"

Osobiście polecam stronę grupy w serwisie BandCamp, na której oprócz w/w wydawnictwa można znaleźć pozostałe albumy grupy ZOMBI! http://zombi.bandcamp.com/, odnośniki do serwisów społecznościowych, oraz strony www zespołu http://www.relapse.com/label/artist/zombi.html, gdzie można poznać bliżej tą interesującą muzykę i jej twórców https://www.facebook.com/Zombi

ElMjuzik